>
Menu główne:
CZAS SĄSIADÓW
To był kiedyś niemiecki cmentarz, tu wszędzie mieszkali Niemcy -
Zza kępy drzew sterczą pokruszone filary od furty, a dalej za polem, kompleks niskich budynków mieszkalnych. Rąbieńska to dziś ruchliwa ulica, bo tak jak i Złotno, czy Podchorążych prowadzi przez nowe osiedla do podmiejskich tras komunikacyjnych. Sporo tu jeszcze pól i wyrośniętych drzew, za to coraz mniej wolnych działek budowlanych. Małomiasteczkową sielskość dawnego przedmieścia psują sypiące się już kamienice i drewniaki na tle wypieszczonych willi wśród wymyślnych ogrodzeń. Nowe Złotno się zestarzało, za to Stare staje się nowoczesną kolonią mieszkalną.
Pan Władysław Szewczyk urodził się na początku ulicy Rąbieńskiej pod koniec pierwszej wojny światowej. Ojciec na początku dwudziestego stulecia przyjechał do Łodzi w poszukiwaniu pracy. W 1905 roku za pepeesowskie wyczyny znalazła go policja i wysłała do dalekowschodniej guberni. On jednak uciekł, zamieszkał na Rąbieńskiej i założył rodzinę jeszcze przed wybuchem “Wielkiej wojny”. Pan Władysław zaś od 1918 roku wyrastał już w centrum wolnej Polski, – choć pośród Niemców.
Wtedy pan Władysław Szewczyk i jego dwaj bracia zaczęli chodzić do polskiej szkoły. Początkowo lekcje odbywały, w co większych prywatnych domach, wszak i dzieci polskich było niewiele, lecz niedługo społecznymi siłami stanęła szkoła przy Jagodnicy. W niej polskie dzieci od piątej klasy uczyły się wraz z niemiecki-
Nie było różnic, – wspomina pan Władek – my uczyliśmy się niemieckiego, a oni polskiego. Raz byłem u kolegi w domu i on do matki przy stole odezwał się po niemiecku. Na to ona po polsku zwróciła mu uwagę, że przy gościu należy rozmawiać tylko w jego języku i, choć zaprotestowałem, nie zmieniła zdania. Razem graliśmy w piłkę, prowadziliśmy loterie dla szkoły, chodziliśmy na ćwiczenia do Strzelca i zbiórki Sokoła. Loterie były często, bo latem, co tydzień były tańce albo pikniki. Żyd Bibel miał dwa stawy, jeden nawet z rybami i łódkami, brał za wejście po 20 groszy od łebka, więc chodziliśmy tam bardzo często. No i piasek miał zawsze czysty. Na pikniki teren wynajmowali Niemcy, bo na ogół byli od nas bogatsi, ale bawili się wszyscy. Teraz tam stoi osiedle. -
Kiedy wybuchła wojna, pan Władysław walczył w obronie Warszawy. Potem znów wrócił na Rąbieńską, bo nikt nie spodziewał się tego, co miało nastąpić. W roku 1940 hitlerowcy urządzili na Złotnie łapankę, ciężarówki zablokowały ulice i zaczęło się polowanie. Niektórych brali z “listy”, jak braci Szewczyków. Matka pobiegła do młodego Hanzla, z którym Władek grał w orkiestrze, żeby poświadczył ich niewinność. Henzel odparł, że w dzień -
Pani Władysława z d. Markowska urodziła się tu w roku 1930 i, chociaż jest wiele młodsza od p. Szewczyka, czasy przedwojenne wspomina podobnie. Rodzice mieli na obrzeżu Nowego Złotna piętnastohektarowe gospodarstwo, z którego pozostał córce ładny, drewniany dom z ogródkiem. W malutkim oczku wodnym tuż za płotem pływa para dzikich kaczek w cieniu rozłożystych drzew i ma się wrażenie lt czas tu stoi w miejscu od lat. Ojciec Władysław Markowski pracował dawniej w majątku Stendela w Jagodnicy, jako gajowy, a później wykupił od niego te grunty i poszedł na własną gospodarkę. Aż do wojny Markowskim wiodło się dobrze, jeździli nawet własnym powozem i cieszyli się szacunkiem nawet samego Stendela. Markowski zresztą pomagał mu często w organizacji polowań, gdyż znany był, jako wytrawny myśliwy. Stendel często urządzał na swój koszt zabawy w remizie, co stało się przedwojenną złotnowską tradycją, a zagrodę wydzierżawił Żydom na hodowlę gęsi dla łódzkiej gminy. Raz Markowski zgodził się zawieźć z Niemcem Jaskólskim cały wóz mięsa na targ. Kiedy wjechali w las pod Teofilowem napadli ich bandyci z bronią. Jaskólski umarł na zawał serca, Markowski był lekko ranny w szyję, a całe zdarzenie opisał łódzki “Kurier”. Napastników jednak nie znaleziono. W czasie wojny ich gospodarstwo zajął Stefan – Niemiec z Rąbieńskiej, a Markowscy musieli się przenieść na jego -
Kiedy Władysław Szewczyk wrócił z obozu, rodzice i bracia już nie żyli. W pobudowanym przez ojca domu mieszkał pół Rosjanin Iwaniec z rodziną, więc zgodził się poczekać aż ich przekwaterują. Potem wreszcie znów był u siebie, ale bilans był gorzki. Dziś, mimo osiemdziesięciu siedmiu lat p.Władek płynnie z pamięci wymienia nazwiska sąsiadów, bez których wrócił na Złotno: Mordzanowski, Grzybowski, Tripenfeld, Durko, Jóźwiak, Wiszniewski, Hejna, Peda, Karolak i Olczak. Widział też, jak kolejno znikają Niemcy, a w ich miejsce pojawiają się obcy. Nic już nie mogło być takie jak dawniej, ale przecież było ich żal. Fuksa też chcieli na siłę wysiedlić do Niemiec, on jednak się zaparł, że umrze tu, gdzie się urodził i w końcu jakoś zostawili go w spokoju.
Na początku lat osiemdziesiątych pod dom Szewczyków zajechał samochód na rejestracji niemieckiej, z którego wysiadł starszy mężczyzna. W ogrodzie przed domem zastał córkę, więc zapytał po polsku: ”czy tutaj mieszka Władek od gołębi?“. Gołębie na dachu siedziały jak zawsze, a córka pobiegła do domu po ojca. Obaj panowie przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu, po czym ze wzruszeniem się przywitali. Był to Henzel od trąbki, z którym p. Władek na skrzypcach przygrywał w orkiestrze. Chciał wiedzieć czy Szewczyk ma wciąż żal o tamtą wojenną odmowę pomocy. Odwiedzili też kolegów, którzy po jego wyjeździe mówili: ”porządny człowiek, ale Niemiec.” Pani Marciniak wspomina inne, wiele wcześniejsze odwiedziny. Na początku lat siedemdziesiątych przyjechał Stendel na kilka dni. Odwiedził wszystkich dawnych znajomych, zaś przed odjazdem, tradycyjnie, urządził dla nich rodzinne przyjęcie w starej remizie OSP. -
Ulica Cyganka swą nazwę zawdzięcza jedynemu Cyganowi, który ponoć kiedyś, przed wielu laty kupił tu dom i trzy dni z tej radości świętował wraz z są-
słuchał i opisał: Piotr Werner